środa, 27 grudzień 2017 14:38

Ks. Czesław Jakóbczyk - 50-lecie posługi w Sromowcach Niżnych i nadanie prałatury papieskiej - FILM

Napisane przez Jolanta Magiera / film: ks.Marian Kostrzewa
Fot. ks.Marian Kostrzewa Fot. ks.Marian Kostrzewa

Sromowce Niżne to "zagubiona" parafia na krańcu diecezji tarnowskiej, chociaż dzisiaj raczej nie ma podstaw do twierdzenia, że jest to "zagubiona" miejscowość, ponieważ w dobie rozwoju technologii informatycznej każdy może sprawdzić, gdzie znajduje się owo miejsce.

Sromowce znane są wszystkim z malowniczego przełomu Dunajca, po którym mkną flisackie łodzie, górujących nad rzeką Trzech Koron i oczywiście kładki, która w 2006 roku połączyła Polskę ze Słowacją i spowodowała zauważalny napływ turystów.

Jednak nie zawsze tak było. W 1967 roku, kiedy do naszej parafii przybył nowy kapłan Ks. Czesław Jakóbczyk, nie było nawet bitej drogi dojazdowej i żaden autobus nie dojeżdżał do wsi. Mieszkańcy, aby dojechać do Nowego Targu musieli furmanką dojechać do Czorsztyna, obecnie zalanego wodami Jeziora Czorsztyńskiego i tam przesiąść się do autobusu albo konno dalej kontynuować podróż. Innym kontaktem ze światem była wędrówka przez góry do Krościenka. Ponieważ był to krótszy odcinek, więc mieszkańcy szli pieszo na targ, aby sprzedać kurę, gęś i kupić jakieś najpotrzebniejsze rzeczy, lekarstwa lub załatwić ważne urzędowe sprawy. Zdarzało się i tak, że mieszkańcy, szukając porady lekarskiej, spłynęli łodziami do Szczawnicy z chorym, ale taka możliwość istniała tylko w sezonie letnim.

Mieszkańcy w tamtym okresie byli ludźmi ubogimi, bo żyli z tego co dała im ziemia, a wiadomo, że górskie gleby są słabej klasy i plony były niezbyt wysokie. W pobliżu nie było żadnych zakładów pracy, więc nie mieli możliwości zarobku. Czasem udało się spłynąć łodziami, ale to wszystko było mało, by godnie żyć.

Z takimi realiami zderzył się Ks. Czesław Jakóbczyk, gdy pięćdziesiąt lat temu na motocyklu przybył do Sromowiec Niżnych. Na plebanii nie było niczego. Po śmierci poprzedniego proboszcza jego rodzina zabrała wszystkie przedmioty. Jak wspominają mieszkańcy Ks. T. Brzegowy, który przez miesiąc pełnił posługę w parafii przed przybyciem Ks. Czesława z pozostawionej mąki zanieczyszczonej mysimi odchodami zrobił sobie makaron.Za wałek służyła mu butelka z mszalnego wina. Do spania pod głowę podkładał worek turystyczny i przykrywał się sutanną. Należy zaznaczyć, że w Sromowcach w tym czasie nie było prądu elektrycznego. Takimi "luksusami" musiał zadowolić się  młody kapłan. Ale jak to w życiu bywa, trudności hartują siłę woli i Ksiądz od razu przystąpił do pracy.

Najpierw należało odpowiedzieć na skargę, która wpłynęła jeszcze do kancelarii schorowanego, starszego wiekiem proboszcza ks. Błażeja Fąfary. Skarżono, że Ksiądz nie zabezpieczył ogrodzenia cmentarza i krowy wchodzą na jego teren. Warto wspomnieć, że w Sromowcach jesienią krowy wypędzano na tak zwany "samopas", czyli był to okres, kiedy z pól zebrano wszystkie plony, wykonano jesienne prace, mróz jeszcze nie zdążył zmrozić traw i krowy przed południem bez dozoru pasły się na polach. Potem wczesnym popołudniem gospodarze wychodzili po swoje bydło. Czasem trzeba było nachodzić się, by odnaleźć swój żywy inwentarz, bo "ciekawskie" krowy przemierzały nie raz spore odległości i także wchodziły na cmentarz, pokonując spróchniałą bramkę. Porządkując te właśnie sprawy, Ks. prałat postarał się o wykup gruntu i cmentarz został poszerzony od strony południowej. Miejscowi zakasali rękawy i w krótkim czasie powstał nowy porządny mur cmentarny.

Ksiądz proboszcz zadbał również o polepszenie warunków nauki religii. Dotychczasowy pokój na plebanii stał się za ciasny dla uczniów, a obok plebanii stały niewykorzystane zabudowania gospodarcze i postanowiono zaadaptować je na salkę katechetyczną. Jednak rozpoczęte prace na jakiś czas zostały wstrzymane, bo ktoś doniósł do władz gminnych o prowadzonej przeróbce i komisja, która pojawiła się na miejscu zaplombowała budowę. Czas mijał i nikt z władz nie pojawiał się, nie otrzymano żadnej decyzji, więc postanowiono zdjąć plomby, bo należało przepalać w nowo postawionym piecu i dzieci od tej pory mogły uczyć się w przestronniejszym pomieszczeniu. Kiedy po zmianach politycznych, lekcje religii zaczęły odbywać się w szkole, salkę tę wciąż wykorzystywano jako salę lekcyjną, ponieważ w starej szkole brakowało pomieszczeń. Warunki uczniów poprawiły się dopiero wtedy, kiedy przeniesiono się do nowego budynku szkolnego, a stało się to 15 stycznia 1998 roku. I znów Ks. Czesław postanowił działać, ponieważ stary, mocno zagrzybiony budynek szkolny znajdował się tuż obok nowego kościoła, a prawie stuletni budynek starej plebanii był oddalony, więc dokonano transakcji sprzedaży i kupna i po załatwieniu wszelkich formalności przystąpiono do budowy nowej plebanii na miejscu starej szkoły.

Z perspektywy lat trzeba podkreślić, że Ks. prałat był budowniczym, chociaż bardziej niż budowniczy pasuje tu rosyjskie słowo "stroitiel", bo Ks. Czesław stroił, czyli ozdobił naszą miejscowość. Największą zasługą i ozdobą parafii jest kościół, który dzięki staraniom Księdza i pracowitości mieszkańców zaczął rosnąć na początku lat osiemdziesiątych. Dziś w jego pięknych murach parafianie i przybywający do wsi turyści mogą uczestniczyć we mszach świętych i nabożeństwach. Wieże kościelne majestatycznie spoglądają na Dunajec i Słowację. Niejeden z flisaków, płynąc po rzece z turystami spogląda na jego bryłę, ze czcią zdejmuje kapelusz, czyni znak krzyża, a gdy dzwon w południe wzywa na Anioł Pański, to po cichu szepcze słowa modlitwy.

Na przestrzeni tych 50 lat parafianie mogli obserwować wspaniale dojrzewające kapłaństwo Księdza Czesława - człowieka niezwykłej skromności i pokory. Człowieka, który potrafi pocieszyć. Wielu mieszkańców twierdzi, że w czasie rozmowy o ich problemach wypowiedział takie zdanie, które stało się balsamem dla skołatanej duszy i o dziwo problem stał się nagle jakiś mały i nieznaczący. Podczas kazań nie wytykał nigdy nikomu żadnych błędów, mówił ogólnie w taktowny sposób, by każdy słuchacz mógł odnieść słowa do siebie. Nigdy też nie zajmował się polityką. Nie zmieniał i nie naginał żadnych praw. Przepisy prawa kościelnego zawsze szanował i sumiennie ich przestrzegał. Nasz Ksiądz prałat w swoim życiu nigdy nigdzie nie wyjeżdżał ani na urlopy, ani pielgrzymki, ponieważ nikogo nie chciał obarczać zastępstwami. Zawsze w służbie parafianom. Nie lubił i jest w tym konsekwentny do tej pory, żadnych jubileuszy. Niektórym jest to trudno zrozumieć, ale my mamy w sobie taką przywarę, że własne racje uważamy za najlepsze i chcemy narzucać je innym. Niechętnie udziela wywiadów, dotyczących okresu komunistycznego, ponieważ nie chciałby nikogo skrzywdzić swoją opinią.

Jest wzorem kapłana i człowieka. Z jego osobą kojarzą mi się osobiście krzyż i książki. Kiedy wchodziło się do kancelarii starej plebanii wzrok padał na krzyż wiszący na ścianie i ogromną oszkloną szafę pełną książek, która do dzisiaj znajduje się w jego pokoju, bo Ksiądz prałat zawsze dużo czytał i czyni to obecnie. Dlaczego krzyż? Zawsze przed moimi oczyma staje obraz Jezusa Ukrzyżowanego, który wisiał na ścianie pokoiku, w którym odbywały się lekcje religii, a potem na ścianie salki katechetycznej. Pełne grozy tło obrazu utrzymane w kolorystyce czarnej i fioletowej sprawiało wrażenie, że kamienie z Golgoty zaraz runą
i uderzą stojącego przed tym obrazem Księdza. Ot takie dziecięce wrażenie. Ale krzyż cierpienia towarzyszył Księdzu zawsze. Niejednokrotnie brakowało mu na chleb czy bilet autobusowy, chodził w wysłużonym ubraniu. Cały czas gromadził środki, oszczędzał na budowę kościoła każdy grosz. Pewnego razu na samym początku pobytu, Ksiądz musiał pieszo pójść przez góry do Krościenka załatwić niecierpiące zwłoki sprawy i szybko wrócić na wieczorne październikowe nabożeństwo różańcowe. Był tak wyczerpany fizycznie, że upadł omdlały podczas nabożeństwa. Ówcześni ministranci tak się przerazili, że uciekli do zakrystii. Podczas budowy kościoła spadł z rusztowania i złamał sobie nogę. Pobyt w szpitalu bardzo mu się dłużył. Czym prędzej chciał wrócić do parafii. Kiedy tylko lekarze zezwolili na powrót, chciał stanąć na zdrowej nodze, żeby sprawować w swoim pokoju mszę świętą. Podtrzymywany przez kościelnego i własnego brata odprawiał mszę, bo twierdził, że ręce ma zdrowe i może unieść Ciało i Krew Chrystusa, a to tylko noga jest niesprawna. Szybko wracał, gdy pozwalała na to złamana noga, do kościoła i o kulach stał przy ołtarzu. Ksiądz Czesław nigdy się na nic nie skarżył, ale nie raz można było zauważyć na twarzy grymas bólu przeszywającego jego organizm. Wierzę, że nad wszystkim zawsze czuwała Matka Boża, bo kiedy upadł przy ołtarzu, uderzając głową o kamienną posadzkę w nowym kościele oprócz potężnego krwiaka i krótkiego pobytu w szpitalu nic więcej z tego nie wynikło. Parafianie zanosili gorące prośby do Boga o powrót do zdrowia dla Księdza.

Mimo podeszłego wieku i słabnących sił wciąż nie zwalnia. Codziennie sprawuje Eucharystię i czeka w konfesjonale na penitentów. Sprawowana przez Ks. prałata Eucharystia to prawdziwa celebracja. Z wielką godnością i szacunkiem wypowiada każde słowo. Dla uczestników mszy św. to jest delektowanie się Chrystusem, to smakowanie Uczty Eucharystycznej. Wśród wielu znajdą się oponenci, ale jeżeli mszę św. traktuje się tylko jako wypełnienie przykazania, to można zagubić największy sens spotkania z Bogiem.

Człowiek wymagający przede wszystkim od siebie a potem od innych.  Wielu parafian twierdzi, że kiedy patrzy na klęczącą postawę, Ks. Czesława w czasie nabożeństwa różańcowego lub adoracji dyscyplinuje siebie, bo człowiek szuka przeważnie wygodnego oparcia w ławce.

Po przejściu w 2005 roku na emeryturę ma więcej czasu i często można go spotkać na ulicach wsi lub spacerującego wzdłuż brzegów Dunajca po polskiej lub słowackiej stronie ściskającego w ręku różaniec. Kiedy pełnił funkcję proboszcza w natłoku wszystkich obowiązków, którymi był obarczony nie pozwalał sobie na takie spacery. Wówczas to można było go zobaczyć, gdy przemierzał ścieżki ogrodu przy starej plebanii zasłonięte krzewami porzeczek i agrestu i dorodnymi pokrzywami. Były one niemymi świadkami odmawianego brewiarza i jego spotkań z Bogiem.

Dzieło pięćdziesięciu lat pobytu w Sromowcach Niżnych kwituje zdaniem: "Bóg widzi i Bóg osądzi".

Parafianie nie wyobrażają sobie, by kiedykolwiek mógł opuścić naszą parafię. Jest nierozerwalnie z nią związany. Całe swoje życie poświęca temu miejscu i tutejszym ludziom. Wszyscy są mu za to niezwykle wdzięczni i słusznie twierdzą, że to Święty Kapłan.

Szukaj w serwisie

Search - K2 Improved Search Plugin by Offlajn
Przeszukuj - Kategorie
Przeszukuj - Kontakty
Przeszukuj - Artykuły
Przeszukuj - Doniesienia
Przeszukuj - Tagi

Nowości w serwisie

logo DT 300

ADRES: KURIA DIECEZJALNA

33-100 Tarnów, ul. Piłsudskiego 6
tel. centrala 14-63-17-300, fax 14-63-17-309
e-mail:kuria(at)diecezja.tarnow.pl

Administrator danych osobowych informuje, że wszystkie dane osobowe na stronie internetowej diecezji tarnowskiej umieszczone zostały za zgodą osób, których dane dotyczą lub umieszczone są na podstawie prawa.

Polityka prywatności serwisu Diecezji Tarnowskiej

 

Please publish modules in offcanvas position.

INFORMACJA DOTYCZĄCA PLIKÓW COOKIES
Informujemy, iż w celu optymalizacji treści dostępnych w naszym serwisie, dostosowania ich do Państwa indywidualnych potrzeb korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies użytkownik może kontrolować za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Dalsze korzystanie z naszego serwisu internetowego, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje stosowanie plików cookies. Czytaj więcej Polityka prywatności Informację cookies strony internetowej zapewnia diecezja.tarnow.pl